- To nic nie da. Szmaty nas spowalniają. - Aleksander stał zaledwie kilka metrów ode mnie i patrzył na mnie jak na szaleńca. Starałam się ignorować jego obecność, lecz z każdą następną uwagą było to coraz trudniejsze. Wyprostowałam plecy i przesunęłam dłonią po gładkiej powierzchni steru, a potem znów spojrzałam w niebo. Sztorm wcale nie był dla mnie przerażający, ani jak dla większości żeglarzy odpychający. Ja uważałam, że jest tylko piękny.
- Kiedy uczyłam cię podstaw miałam za sobą cztery lata na łajbie korsarzy z Holy Stone. - odezwałam się z jadem w głosie do swojego zastępcy. - Chcesz mi zarzucić, że nie wiem co robię?
Aleksander patrzył na mnie nie rozumiejąc ani słowa. Nigdy, ale to nigdy nie zwróciłam się tak do niego. Do załogi tak. Do matki oczywiście. Do korsarzy jak najbardziej, ale do niego nigdy i miałam ku temu dobre powody.
Chłopak zrozumiał co miałam mu do przekazania i po cichu osuną się ode mnie udając, że nic się nie stało, gdyby ktoś usłyszał moje słowa zapewne wykorzystałby je żeby rozpuścić plotki o zawirowaniach na pokładzie mojego okrętu co w mojej obecnej sytuacji byłoby niedopuszczalne. W Black Camino ktoś natychmiast by się do mnie przyczepił i sprawdził czy dałoby się to wykorzystać na korzyść swojego szefa. Powinnam też wspomnieć o Black Camino, choć ostrzegam, że to nie jest przyjemne miejsce. Jeśli wiesz co to i jeszcze żyjesz to znaczy, że jesteś silny. Jeśli wiesz co to i tam byłeś, a do tego jeszcze o dziwo żyjesz to należysz do najsilniejszych ludzi w naszym świecie, a jeśli jesteś kimś takim jak moja załoga do na pewno nikt z tobą nie zadziera.
Black Camino jest pirackim odpowiednikiem Holy Stone, które można by powiedzieć jest ośrodkiem życia całego świata. Jeśli czegoś nie znajdziesz tam to znaczy, że albo nie istnieje, albo jesteś kawałkiem drewna, którego mózg również nie istnieje. W przeciwieństwie do Holy Stone Black Camino nie jest miastem. Jest tylko i wyłącznie miejscem do którego zapuszczają się tylko i wyłącznie ludzie z całą armią, albo ja. Dla każdego z piratów Black Camino staje się w pewnym stopniu domem. Po złożeniu przysięgi i dołączeniu pod banderę zrzekamy się wszystkiego co nam znane i przysięgamy bronić tego "domu" za cenę nie tylko swojego życia, ale i życia każdego nieważnie jak ważnego czy wpływowego gościa na wszystkich morzach. Nie mamy zaufania do obcych i nawet mieszkańców tego miejsca i wiemy, że można ufać tylko sobie więc czyjeś życie nic dla nas nie znaczy. Nasza branża to robota dla indywidualistów. Pracujemy dla zarobku i dla siebie i nic tego nie zmieni. Nauczyłam się tego dobre lata temu, kiedy to właśnie osoba której ufałam chciała mnie zabić, lecz osiągnęła przeciwny efekt. To ja zabiłam ją.
- Wyluzujcie! - krzyknęłam nie zwracają się do kogoś szczególnego, ale moje rozkazy zostały wykonane w ciągu setnych sekundy. Widziałam twarz Aleksandra, który ponownie do mnie dołaczył.
- Wiesz jak to się skończy. - spytałam cicho, a on kiwną głową.- Albo znajdziemy się w domu, labo u Czarnobrodego. Nic tego już nie zmieni.
Mój plan był prosty, ale pełen możliwych śmierci. Niebezpieczny zwrot, akwen korsarzy... To tylko początek. Jeśli uda nam się uciec burzy trafimy na teren mojego niezaprzeczalnego wroga, który zrobi dosłownie wszystko, by mnie zniszczyć, zabić i oddać moje serce władcy. Najbardziej ich męczy, że mnie nie zwerbowali choć byłam właśnie w ich zasięgu przez dobrych parę lat. Winę za to ponosiła tylko i wyłącznie moja matka. Splunęłam przypominając sobie o niej i jej idiotycznym instytucie. Choć czasem ciężko to przyznać to za tą maską obojętności kryje się we mnie wszechogarniająca radość z jej śmierci.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz